Nie jest tajemnicą, że uwielbiam opowiadania o Jakubie Wędrowyczu. Andrzej Pilipiuk stworzył arcybarwną postać, wiecznie pijanego staruszka, który trudni się amatorsko egzorcyzmami, polowaniami na wampiry i eksterminowaniem szerokiej gamy innych mniej lub bardziej fantastycznych wrogów. Wioskowy znachor, pasożyt społeczny i bimbrownik zyskał sobie potężną rzeszę fanów w całym kraju. Książki wielokrotnie były notowane na listach bestsellerów największych księgarni w Polsce. Niczym dziwnym więc nie jest to, iż wydawnictwo Fabryka Słów postanowiło pójść za ciosem i uraczyło czytelników prawdziwym rarytasem – komiksem o przygodach wiejskiego Terminatora Napędzanego Samogonem.
Autorem ilustracji i scenariusza jest niezrównany Andrzej Łaski. Moim nieskromnym zdaniem kreska tego rysownika idealnie pasuje do klimatu wiejskiego westernu. Przepite mordy, cmentarze otulone księżycową poświatą czy wampirze kły wyglądają rewelacyjnie! W polskiej branży historyjek obrazkowych stworzono już wielu herosów. Mieliśmy już do czynienia z Funky Kovalem, Kapitanem Żbikiem, Geraltem z Rivii czy Kajkiem i Kokoszem. Każdy z nich miał swój urok, jednakże żaden z nich w starciu z Jakubem Wędrowyczem nie miał by szans. Nie ma nawet potrzeby wspominać amerykańskich superherosów pokroju Kapitana Ameryki, Spidermana, Supermana czy innego Batmana. Metroseksualne gogusie w obcisłych trykotach, które ubierają majtki na spodnie to zwyczajny plankton. Jeden kopniak starym gumofilcem, poprawiony pchnięciem poniemieckim bagnetem posłał by ich do piachu (oczywiście na wszelki wypadek, żeby nie wstali z grobu została by im obcięta głowa, a tors przebity solidnym kołkiem).
Wróćmy jednak do komiksu. Potwornie mnie nudzi zdanie, które ciągle muszę pisać w moich recenzjach, ale nie mogę się go pozbyć. Fabryka Słów znów stanęła na wysokości zadania. Album, który wpadł w moje łapki jest wydany przepięknie. Gruba, twarda, lakierowana okładka wygląda bosko. Do tego wszystkiego kredowy papier o wysokiej gramaturze. Palce lizać! Żeby tego było mało, oprócz kilkudziesięciu stron samego komiksu, "Dobić Dziada" jest uzupełnione opowiadaniami: "Hrabia","Okazja", "Reprywatyzacja", "Hiena", "Czortek" i "Ostatnia posługa". Osobno poświęcono także dwie strony na krótkie notki o obu autorach. Wszystko to w pięknej, fabrycznej oprawie.
Do tej wybornej beczki, pysznego bimbru muszę jednak wlać dwie krople cierpkiego soku ze starych onuc. Album ma dwie wady. Pierwszą z nich jest oczywiście to, iż jest za krótki. Chciałoby się czytać go i sycić się nim jak najdłużej. Niestety w każdej flaszce po kilku łykach zabłyśnie w końcu dno (no chyba, że pije się źle rozmajonego mętniaka, po którym zostaje na dole spora ilość osadu). Drugą wadą są niestety drobne błędy przy kolorowaniu rysunków. Niektóre z nich rzucają się dość mocno w oczy (np. cielisty kolor z policyjnej gęby nachodzi całkowicie na kołnierzyk koszuli, która powinna być biała). Nie jestem grafikiem, a tym bardziej rysownikiem, ale mam wrażenie, że komiks był rysowany ręcznie (czarne kreski) a potem kolorowany komputerowo (wypełniając białe przestrzenie). Stąd właśnie czasem chyba przez niedopatrzenie pojawiają się małe babole. Nie psuje to jednak w poważny sposób odbioru tego albumu.
Kolejnego piwa w wiejskiej gospodzie można sobie odmówić, wszak w domu zawsze jakaś flaszka bimbru się znajdzie. Zamiast kupować nowe gumofilce, można ukraść je z obejścia sąsiada. Nóż Rambo z telezakupów używany do okaleczania bliźnich można spokojnie zastąpić starą kosą dziadka, bądź bagnetem wygrzebanym z SSmańskiej mogiły. Jednakże komiksowe wydanie albumu "Dobić Dziada" trzeba bezwzględnie kupić! To pozycja absolutnie obowiązkowa dla wszystkich fanów Jakuba Wędrowycza.
Jest to też idealny wstęp do świata wykreowanego przez "największego piewcę wsi polskiej od czasów Reymonta" dla wszystkich tych, którzy z Egzorcystą Amatorem nie mieli do czynienia. A takim osobnikom dobrze radzę by czym prędzej pobiegli do księgarni i wydali kilka złotych. Jeśli tego nie zrobią to zamiast mieć do czynienia z rysunkową adaptacją, mogą spotkać się "na żywo" z głównym bohaterem. Podobno Jakub żyje naprawdę i można go czasem spotkać... jego wizyty jednak zwykle kończą się prawdziwą apokalipsą.
Autor: Artur "ARTUT" Machlowski